Nie wiadomo czy to wiosenny powiew pogody czy też coraz bliższe wybory za pasem , ale z każdym dniem w energetyce zamiast konkretów , coraz głośniejsze dyskusje, ogłoszenia, postery i konferencje …. a w każdej z tych działalności – coraz więcej demagogii, a coraz mniej inżynierskiego rozsądku.

Moja ulubiona firma (G o zindywidualizowanym tłumaczeniu „zielonypokój”), którą cenie za walkę o czystsze środowisko i zwracanie uwagi na problemy klimatyczne, a nieco mniej za dobór argumentów i sprytne (lub ideologiczne) pokazywanie faktów tylko tak, żeby postawić na swoim, opublikowała ostatnio wielkie ogłoszenia prasowe. Skierowany bezpośrednio do Premiera RP, półstronicowy banner na czarnym tle (co pewnie ma przywoływać skojarzenia ze stypą lub pogrzebem) , krytykuje Polskę za brak wprowadzania ustaw o OZE, a szczególnie dofinansowania dla energii produkowanych w przydomowych instalacjach (prosumenckiej). Oczywiście każdy może mieć swoje zdanie i popierać różne typy energii tu natomiast ciekawy jest dobór argumentacji. Krytykowana jest oczywiście cena jaką proponuje rządowa ustawa, którą otrzymywać będą domowi prosumenci za energię wprowadzoną do sieci energetycznej (a wiec taka jakby produkowały elektrownie) bo jest ona na poziomie ok 16 groszy za 1kWh (wg ustawy 80 % średniej ceny energii elektrycznej na rynku hurtowym).  To wszystko całkowita prawda, ale zaraz zaczyna się zjazd do boksu, bo pada zdanie, że przecież taka sama energia kosztuje (konsumenta – jakby kupować od sieci) ponad 60 groszy za kWh i że cała ta różnica to zbrodniczy zysk drapieżnych koncernów energetycznych i niechęć rządu do wspierania inicjatyw obywatelskich. Niestety to już czysta demagogia – nie wiadomo czy wynikająca z niewiedzy – to zawsze można zrozumieć i próbować naprawić o ile ktoś chciałby zajrzeć do książek lub z celowego przeinaczania faktów, a to już chyba gra nie fair. Dla wszystkich studentów kierunków energetycznych wiadome jest bowiem, że cena jaką płaci konsument (np. gospodarstwa domowe) to tzw. taryfa G11 i w uproszczeniu składa się z trzech składników (można to sobie wyklinać na stronie dowolnego koncernu – PGE, RWE, Tauron, itp.).  Jest to tzw. opłata ze energię – gdzieś w okolicach 0,25 zł za kWh (25 groszy) – to rzeczywiście zużyta energia, dalej opłata dystrybucyjna – kolejne 0,25 zł za kWh  (25 groszy) – to za dostarczenie energii do odbiorcy, i na koniec podatek rządowy, wiadomo jaki – 23 %. W rezultacie mamy te 60 (może trochę więcej)  groszy za kWh. Producent energii natomiast (elektrownia) sprzedaje ją na rynku hurtowym i dostaje około 200 zł/MWh – czyli 20 groszy za kWh (w ostatnim roku trochę mniej bo średnia cena to była 181 zł/MWh ). Ten koszt zostaje następnie obłożony marżą spółki obrotowej (tak jak sprzedawca biorący towar z hurtowni i wystawiający do sklepu) i z tych 20 groszy robi się 25. Dlatego koncerny które mają większy udział dystrybucji nad wytwarzaniem trzymają się dobrze. Tu mamy analogie jeszcze z dowozem energii do domu ( niestety drogo – bo trzeba utrzymać system przesyłowy i zapewnić nieprzerwane dostawy) i za to składnik opłaty dystrybucyjnej (regulowany zresztą przez URE na podstawie kontroli kosztów spółki i ich inwestycji – na pewno można by coś uszczknąć ale nie za dużo). Jakby nie patrzeć zielone porównanie 16 groszy (prosument) do 60 groszy (cena dla użytkownika) to nie fair – bo to zupełnie inne ceny. Prosument dostaje (wg mnie) aż 80 % ceny jaką dostaje elektrownia – i to chyba jest ok, patrząc jeszcze na to, że produkcja energii z przydomowych ogródków jest całkowicie nieprzewidywalna (zależy od słońca na domowych panelach i naszego aktualnego zużycia domowego). To też mikrogeneracja – małe wolumeny energii, która przyprawia o ból głowy dystrybutora, bo trzeba całą ta energię zebrać (wtedy siec kosztuje więcej) i bilansować. Tu analogia dla właścicieli sklepów – marketów, którzy mieliby kupować mleko od mikroproducentów , którzy jednak zastrzegają, że może dziś dowiozą z rana albo po zamknięciu sklepu, albo nic nie dowiozą bo wypiją sami. Realne porównanie to 16 do 20 (i chyba nie do końca można narzekać) , no oczywiście poza producentami urządzeń, którzy forsują szybki zwrot z inwestycji i chcieliby ceny najlepiej 40-50 groszy za kWh (wtedy instalacja spłaca się w lat 5-8), ale oczywiście o czym czarne ogłoszenie zielonej firmy nie mówi – powodowałoby że nasza cena (odkupiona dla użytkownika) byłaby na rachunku jakieś 90 groszy do zeta (wiec demagogicznie mógłbym zapytać czy jesteś za energetyką prosumencką, która każe Ci zapłacić 40% na rachunku więcej?).

Dla równego przykładu demagogia ma się dobrze również po drugiej stronie. Wypowiedzi Premiera, atakowanego za nieuchwalenie do tej pory ustawy o OZE, przyniosły „nowinkę” że nie uchwalając ustawy do tej pory, czyli nie realizując wsparcia nowych ekologicznych instalacji bo przeciągnęliśmy proces prawny, a poprzednia ustawa wygasła, ….zaoszczędziliśmy dobre klika miliardów złotych.  Też niestety nie mogę się zgodzić. Wygląda to następująco – poprzez dość kontrowersyjny system wsparcia ekologicznej energii (zielone certyfikaty) i brak zróżnicowania dla różnych typów (wiatr, słońce, itp.) , system zdegradował się do formy kuriozalnej gdzie najbardziej ekonomiczna forma produkcji energii ekologicznej to … wrzucanie drewna do wielkiego kotła węglowego (tzw. współspalanie).  Oczywiście na papierze to wszystko wygląda w porządku i nawet trzeba być trochę dumny , że Polak potrafi w sprytny sposób obejść europejskie ustawy na naszą korzyść. Notabene europejskie ustawy pisane są w sprytny sposób żeby przynieść korzyść komuś innemu.  Niestety w długiej perspektywie to tylko klasyczne zamiatanie problemu pod dywan, bo sektor OZE w Polsce jest całkowicie rozregulowany. Firmy nie wiedzą na czym stoją, a certyfikaty służą głównie dużym koncernom do poprawienia ich wyniku finansowego (biomasa w wielkich energetycznych kotłach). Na papierze mamy dziś nadwyżkę „zielonej” energii (co prawda takiej trochę biomasowo-drewniano-węglowej) ale jest ok i nie trzeba kierować kolejnych pieniędzy z budżetu. Dzięki temu można zatrudnić kolejnych urzędników, dać inne dotacje lub podwyżki lub wybudować spektakularne urzędy i drogi do nich.  Tu prawdziwy problem, że nie tworzy się jasnych zasad dofinansowania (nowe regulacje i systemy aukcyjne moim zdaniem dalej będą prowadziły nas w chaos) i nie podejmuje bolesnych nawet, ale koniecznych decyzji dziś, ale spycha się je na koniec 2019 i dalej. Tyle tylko, że kiedy nadejdzie  2019, ktoś będzie się musiał tymi problemami zająć. Koncepcje „oszczędności” można by nawet dalej rozszerzyć, można powiedzieć że niebudowanie elektrowni w ogóle, przez ostatnie kilka lat … przyniosło nam wielkie oszczędności. Powinniśmy inwestować i modernizować nasz sektor, ale właściwie można to odłożyć na jeszcze za kilka lat.  Tak zrobiono „smart – sprytnie” przedłużając niektóre regulacje dotyczące emisji SO2 i NOx ze starych bloków. Pierwotnie maiły obowiązywać od 2016, a wtedy to zamkniecie od 2 do 5 tys. MW mocy zainstalowanej, ale po co …. Odłożono to jedną ustawą do 2019 i właściwie można powiedzieć  …. uzyskano kolejne wielkie oszczędności.  Jeśli z kolei studentom szkół ekonomicznych coś nie do końca pasuje i właściwie to jakby coś takiego napisali na kolokwium to sesja poprawkowa pewna, a może nawet i powtórka przedmiotu , odsyłam do krajowego uzasadnienia zasadności wprowadzania smart meteringu (liczniki inteligentne) na odpowiednich stronach MG , gdzie w dokumencie jest m.in. jeden ze składników potencjalnych zysków definiowany jako odsunięcie  w czasie kosztów budowy elektrowni (!!).

 

Tak więc niezależnie z której jest się strony , jak chce się coś udowodnić co pasuje – łatwo ulec pokusie demagogicznych chwytów. Niestety musze rozczarować cytowanych powyżej – te pomysły były już dawno wykorzystane. Jeśli chodzi o Greenpeace to polecam popatrzeć na sztuczki jakich używają nowe (wg mnie gangsterskie) firmy energetyczne namawiające na zmianę sprzedawcy.  Coraz częstsze doniesienia że nachalni akwizytorzy nakłaniają do podpisania umowy na dostawę energii elektrycznej z nową firmą …bo rachunek spadnie o połowę (czy czegoś nam to nie przypomina). I rzeczywiście spada – bo nowy klient najpierw dostaje rachunek tylko za energię zużytą – mniejszy o połowę od poprzedniego,  ale za chwile kolejny rachunek za dystrybucję – dostarczenie energii od poprzedniego dostawcy – ta druga połowa poprzedniego. Wszystko właściwie się zgadza, argumentacja poprawna, tylko dlaczego normalni ludzie czują się oszukani ?

Co do drugiego problemu to mogę tylko zacytować moja żonę, która co pewien czas w uroczy sposób, ale z żelazną właściwą tylko kobietom konsekwencją, opowiada mi popołudniu ten sam dowcip : „Wiesz kochanie miałam dzisiaj jakiś strasznie dziwny dzień. Najpierw dwa razy z pełna prędkością przejechałam skrzyżowania na czerwonym świetle. Ale nie zapłaciłam mandatu …. no to więc za zaoszczędzone pieniądze, czym prędzej kupiłam sobie nowe buty”. Patrzę na śliczne, nowe  buty na smukłych nogach  mojej żony i jedyne co mnie martwi, że mandaty maja podobno być znacznie wyższe ….

 

4 komentarze do “Demagogia w energetyce …. czuje się świetnie”

  1. Panie Konradzie,

    Porusza się Pan po omacku dotykając kwestii energetycznych, bo obcą jest aktualna wiedza. Prawdą jest, to co mówił Donald Tusk o zaoszczędzeniu miliardów złotych z tytułu dofinansowania znanych technik OZE, bo ta, która jest rynkowi nieznana, nie będzie wymagać dopłat, albowiem jest znacznie tańszą, niż energetyka węglowa. W każdym kraju, wprowadzimy system wynajmu Użytkownikowi końcowemu bezobsługowych agregatów prądu przemiennego, bez udziału liczników, w zamian za stałe ( niskie) opłaty i tak będzie wyglądał rynek energii przez następne tysiąclecia. A przyjęta ustawa o OZE, średnio nas interesuje w sytuacji, gdy Komisja Europejska ustanowiła w dniu 9 kwietnia progi subwencji.

  2. Ja uważam wręcz Przeciwnie i podzielam pogląd pana Konrada Świrskiego. Platforma Obywatelska poległa całkowicie na polu Energetycznego ustawodawstwa a gorzki owoc ich działań będzie jeszcze lata przedmiotem konsumpcji przeciętnego Kowalskiego

  3. Ciekawie przedstawia Pan problem z punktu widzenia ZE. Z punktu widzenia Prosumenta sytuacja wygląda odrobinę inaczej. Celem inwestycji z punktu widzenia Prosumenta nie jest sprzedaż enegrii w calach zarobkowych, tylko obniżenie bieżących rachunków. Prosument nie potrzebuje pieniędzy – potrzebuje bilansowania energii zużytej i wyprodukowanej.
    Jeżeli wyprodukuję z PV więcej niż zużyłem, to ZE spokojnie może sobie wziąć tą energię za darmo – przewymiarowałem instalację, moja strata. Byle tylko na koniec mój licznik wskazywał 0, a rachunek składał się wyłącznie z abonamentu za utrzymanie przyłącza.

    W tym momencie powinien pojawić się argument o tym że ZE ponosi koszty strat przesyłu, amortyzacji infrastruktury, a i prezes z rodziną z czegoś żyć muszą. OK. Tylko pytanie co się dzieje z nadmiarową energią, którą moja instalacja PV wpuszcza w sieć. Ta energia nie trafia do stacji transformatorowej, nie jest przekształcana na SN, WN i wysyłana na drugi koniec kraju.
    Ta energia trafia do sąsiada z mieszkania obok w zasadzie bezpośrednio. Nadmiarowa energia z instalacji 3 kWp w środku słonecznego dnia trafi co najwyżej do kilku okolicznych mieszkań. Obciążając tylko mój inwerter i w zasadzie bez strat przesyłowych. I teraz pytanie – ile moi sąsiedzi za tą energię zapłacą. ZE kosztów nie poniesie, ale pełną stawkę policzy. I ta pełna stawka zrekompensuje to, że ja w nocy odbiorę te kilka kWh nie płacąc opłat przesyłowych.
    Argument z trudnościami w odbiorze też jest nie do końca trafiony, bo najczęściej porównuje się mikroinstalacje PV do przechodzonych 10 letnich wiatraków pchających do sieci syf większy niż ustawa przewiduje. Wymagania stawiane inwerterom PV powodują, że oddajemy do sieci prąd tak „ładny”, że elektrownia sama chciała by taki produkować 🙂
    Ostatnia kwestia, argumentowanie co będzie jak każdy sobie postawi i trzeba będzie jakoś zagospodarować gigantyczną nadwyżkę w dzień. Otóż nie każdy sobie postawi.
    A widać to doskonale po rynku kolektorów – kto chciał mieć postawił bez dotacji, trochę ludzi się na dotacje skusiło… Czy mamy kolektory na każdym dachu? Nie. Trzeba się naszukać, czasem bardzo intensywnie żeby coś znaleźć. To samo będzie z PV, koszty inwestycji są na tyle wysokie że nawet z dotacjami zainwestuje neiwielki procent zapaleńców. Którzy nie chcą sprzedawać tylko nie płacić rachunków 🙂

  4. Piekna demagogia… szkoda ze pan Konrad nie ma zielonego pojęcia o budowie sieci przesyłowych i energetyce

    Pan Konrad niestety jest populistą a nie energetykiem.

    Jesli do jednego trafo SN/nn o mocy maksymalnej 110kW podłaczonych jest 20 odbiorców o mocy przydzielonej grupo ponad 200kW to jest ok.

    I teraz jeśli ja produkuje 4kW w danym momencie to sprzedaje prąd tanio po 180zł za MWh a więc taniej niz owe PGE pozyska z rynku a r takie PGE kasuje frajera na 330zł za 1MWh, a dodatkowo PGE Dystrybucja kosi forsę ponad 300zł za 1MWh za dystrybucje KTÓRA FIZYCZNIE NIE JEST REALIZOWANA bo odbywa sie w ramach jednej trafostacji a więc nie ponosi ŻADNYCH kosztów dystrybucji.

    Interes zycia

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *