Płacenie silniejszym zawsze było w modzie. Żaden rozwój historii i nowoczesnych społeczeństw nie zlikwidował naturalnego dążenia do uzyskiwania przewagi wojskowej i ekonomicznej i uzyskiwania różnego rodzaju danin płaconych zawsze przez tych słabszych lub bardziej nieuważnych. W starożytności i w wiekach średnich popularny był trybut – zazwyczaj była to danina płacona suwerenowi za korzystanie z ziem (jego lub nawet własnych). Nasi władcy piastowscy płacili trybuty do cesarzy niemieckich jak również do królów czeskich. Czasami zdarzały się przerwy w płaceniu danin powodowane okresami własnej świetności, budowy znaczącej armii i pojawiania się charyzmatycznych, przewidujących przywódców, a następnie okresami wewnętrznych kłótni, rozdarcia, stawiania na pomoc zagraniczną żeby na koniec i tak powrócić do płacenia trybutu.
Kolejna faza polskich danin przypada na fazę schyłkową w XVII i XVIII wieku i nasze stosunki wschodnio-południowe. Szczególnie relacje z Turcją przyniosły słowo haracz czyli rodzaj kontrybucji płaconej przez przegraną stronę, a zdążyło nam się płacić to od czasu do czasu. W pewnym okresie naszych relacji, haracz przeszedł w formę stałą polegającą na corocznych podarkach dla sułtana, które (jeśli były wystarczająco wysokie) skutkowały …brakiem najazdów tureckich lub próbą powstrzymania tatarskich. Haracze, daniny czy też wykupy rujnowały polską gospodarkę i były jedną z przyczyn uniemożliwiających racjonalną budowę własnej silnej armii.
Jak wspomniałem wyżej słowo „haracz” pochodzi z tureckiego „charadż”, co jest specjalnym, islamskim podatkiem gruntowym, obciążającym innych niż islamskich posiadaczy ziemi. Razem z „dżizja” – podatkiem pogłównym od nie-muzułmanów , tworzył system który w jasny sposób określał „miejsce niewiernych” – możesz żyć nieprawidłowo na uboczu, ale musisz wnosić za to rodzaj wysokiej „opłaty zastępczej”. Płacenie obligatoryjnie jakby w zastępstwie za coś lub komuś za wykonanie wymaganych usług, zaczęło więc funkcjonować perfekcyjnie w czasach nowożytnych i w najprostszej postaci pozwalało na wykupienie się z obowiązkowego poboru do carskiej armii, a obecnie w każdym kraju zostało rozbudowane w nowoczesny system podatkowy lub też bizantyjski system rozliczeniowy energetyki w Unii Europejskiej.
Ostatnio w informacjach branżowych pojawiła się informacja o pierwszej nowej transakcji, która moim zdaniem, stanowi jaskółkę nowego systemu rozliczeń energetycznych, czekającego nas już za lat kilka. 26 października podpisano umowę pomiędzy Litwą a Wielkim Księstwem Luksemburga na „wirtualny transfer” statystycznej produkcji energii odnawialnej. Odrzucając górnolotny ton sprawozdawców unijnych, chodzi o to, że Luksemburg. który wg Pakietu Klimatycznego 20/20/20 miał wyprodukować 11% energii odnawialnej do 2020 roku (a ma do tej pory 5%) wnosi jakąś opłatę (trybut?) do Litwy, która w tej chwili produkuje więcej energii odnawialnej niż sama jest zobowiązana pakietem klimatycznym (ok 25%). Transfer jest czysto wirtualny i nikt nikomu żadnej energii nie przesyła, ale wyłącznie zdejmuje się kawałek obowiązku unijnego z jednego państwa za pieniądze do drugiego. Pomijając już samą bizantyjskość europejskich umów-mówimy o pakiecie 20/20/20 co oznacza 20% energii odnawialnej do 2020 – ale w całości dla UE i każdy kraj ma własne cele i zdania małymi literkami. Na marginesie Luksemburg ma dość niskie wymagania, bo Polska dostała 19,5% w energii elektrycznej) – nowe porozumienie jest otwarciem przyszłego systemu rozliczeń energii odnawialnej w Europie. Cytując wypowiedzi „Dyrektor Generalny ds. Energii w Komisji Europejskiej Dominique Ristori z zadowoleniem przyjął „przełomową umowę” między Litwą a Luksemburgiem. Wezwał inne państwa do podejmowania takich samych kroków, zwłaszcza jeśli myślą o jeszcze ambitniejszych celach energetycznych na 2030 r.” Wydaje się że właśnie „wirtualny transfer” rozliczeń ma być podstawą systemu który ma działać do 2030 – na dziś jeszcze nie ma tego w regulacjach ale już za chwile zostanie „z zadowoleniem przyjęty” i „dominująca większością przegłosowany”. Pal bowiem licho cele na 2020, popatrzmy dekadę dalej. Wg konkluzji pakietowych z 2015 (przyjętych także przez Polskę) celami OZE na 2030 staje się 27%. Jest to cel na razie nieobligatoryjny (tak zapisany) jako przewidywana (sugerowana) ilość generacji OZE dla każdego kraju. Obecna „jaskółka” umowy Litwa-Luksemburg, prawdopodobnie spowoduje delikatne skonwertowanie zapisów na „obligatoryjny cel konsumpcji energii odnawialnej w danym kraju” i to na pewno na co najmniej poziomie 27%, a może nawet i 30% lub 35%. W takim przypadku każdy kraj UE musiałby się wykazać zużyciem odpowiedniego udziału odnawialnej energii, jeśli nie pochodzącej z własnej generacji to przynajmniej „statystycznie” transferowanych wirtualnie z innego kraju. Mamy więc nowy europejski system subsydiowania OZE, który będzie ciągnął produkcję w górę, bo jeśli już nie da się upchnąć energii odnawialnej we własnym kraju (lub powoduje to dodatkowe koszty) to można zrekompensować to tak jakby… daniną, trybutem lub haraczem za OZE od kraju słabszego lub mniej w OZE wyposażonego. System jest morderczy, ponieważ nie da się go już zatrzymać i właściwie wszystkim pasuje – będziemy mieli tylko silną walkę lobbystów o to żeby podciągnąć cele końcowe udziału OZE jak najwyżej. Producenci OZE i inwestorzy będą budować jak najwięcej, bo zawsze najdzie się jakiś rynek , choćby na wirtualny transfer (do kraju bez OZE) co dodatkowo będzie obniżało koszty produkcji i też pozwoli na budowę magazynów energii. Nadwyżkę energii już sprzedaną i płaconą wirtualnym transferem będzie można upchnąć w magazynie i realnie jeszcze raz sprzedać na rzeczywistym rynku.
Haracz OZE w naturalny sposób zdeterminuje politykę energetyczną Polski. Na tacy dostaniemy możliwość pozostania we własnym, energetycznym sosie, a nawet całkowitego braku przyszłych inwestycji w energetykę odnawialną – tylko na koniec otrzymamy mały podatek „dla niedowiarków”. „Gharadż” czy „dżizja” narzucane są odgórnie i nie od nas zależą, więc mogą skutecznie drenować ekonomię i powodować wysokie koszty. Może warto więc rozważyć strategiczną konieczność walki o uzyskanie 27% własnej generacji OZE w 2030 przy jednoczesnym, bardzo mocnym lobbingu i walki o zatrzymanie nowych regulacji wymagających obligatoryjnej konsumpcji i transferów statystycznych (moim zdaniem bez szans) albo przynajmniej o kategoryczne niepodwyższanie tych 27% OZE w 2030. Niestety klimat na OZE w Polsce dziś jest raczej niekorzystny, bo walkę o rozliczenia z certyfikatów właściwie zablokowały długoterminowe inwestycje. Walka z kapitałem spekulacyjnym, czy złymi rozliczeniami to jedno, a właściwie planowanie długoterminowe to drugie – właśnie długoterminowo i na 2030, nasze cele OZE powinny być zoptymalizowane- jak zbudować dokładnie tyle ile trzeba i to najtaniej dla naszego sytemu gospodarczego. Czy tak zrobimy? Nie wiadomo, bo w historii w takich momentach utykaliśmy w jałowych dyskusjach czy też politycznych sporach …a trybut płaciło się dalej. Napoleon powiedział kiedyś przy rządowych dyskusjach o wydatkach na wojsko „Jeśli nie chcecie płacić na własną armie będzie płacić na cudzą” co można łatwo transferować „Jeśli nie chcecie mieć własnych elektrowni OZE to będziecie budować cudze” – więc budując kolejne podejście do polskiej strategii energetycznej i energy-mix …rozważmy czy nie będziemy płacić haraczy.
Ja wolę płacić haracz za OZE gotówką niż w naturze między innymi skutkami wdychania smogu. A kasa i tak idzie na węgiel np. z Donbasu.
Smog to jest w Pekinie, ewnetualnie w okolicach domóstw gdzie do spalenia są stare szmaty i kapcie.
Panie Konradzie świetny artykuł pokazujący meandry europejskiej energetyki. Myślę, że na kanwie tematu OZE warto jeszcze rozwinąć temat niskiej emisji która zatruwa każdej zimy kilka mln ludzi w Polsce i w Europie. Niestety niska emisja (PM10, PM2,5, B(a)P itd.) często mylona jest z emisją C02 odpowiedzialną za efekt cieplarniany! Jako antidotum przyjmuje się kuriozalne, nieskuteczne rozwiązania np PV, kolektory słoneczne a np. o pompach ciepła się zapomina!!! Wiedza na ten temat z roku na rok rośnie a prym wiedzie Kraków który jako jedyne miasto w Polsce miał odwagę pójść na całość (zakaz spalania paliw stałych od 2019) i pokazał, że można właściwie zrozumieć oraz rozwiązać problem smogu – najpierw walczymy o czyste powietrze którym oddychamy na co dzień a w drugim kroku zmniejszamy zużycie energii i rozwijamy produkcję ze źródeł odnawialnych (choć warto wiedzieć i pamiętać, że Europa ma w emisji globalnej C02 udział około 10% więc jak o 20% obniży emisję to globalnie przełoży się to na zmniejszenie do 2020 o 2% myślę, że trudno będzie to zmierzyć)