Korzenie „veto” – „nie pozwalam” , legislacyjne prawo do zatrzymania jakiejś ustawy lub decyzji znajdują się w starożytnym Rzymie. W rzymskiej republice, trybunowie ludowi, aby ograniczać władze senatu zdominowanego przez patrycjuszy otrzymali do ręki rodzaj broni ostatecznej – możliwość zawetowania ustaw w imię wyższych racji (w domyśle ochrony praw rzymskiego ludu). Weto przez lata ewoluowało ale zawsze było właśnie rodzajem broni ostatecznej po której nie zostawało już nic, no może poza w niektórych konstytucjach możliwością uchylania weta przez już wtedy znacząco dominująca parlamentarną większość. Koszty weta, jak każdej broni ostatecznej są ogromne i zazwyczaj w strategiach zawsze bardziej traktowane jest to jako hipotetyczna możliwość , niż jako realną broń po której wszyscy będą lizać rany. Choć czasami może zależeć nam na stosowaniu konfrontacyjnych rozwiązań, Sun Tzu w swojej „Sztuce Wojny” podaje przykład walk pomiędzy generałami Wu i Czu. Wu był oblegany w twierdzy, a Czu jeszcze czekał na ostateczne posiłki aby rozpocząć szturm, ale w międzyczasie posłał do obleganych, posłów z osobista filiżanką i wiadomością ze będzie tam pić z niej herbatę po zwycięstwie (i wobec tego proponuje honorowe poddanie miasta). Wu natychmiast …. nasikał do filiżanki i odesłał ją do nadawcy a Czu sprowokowany zarządził natychmiastowy atak. Bez pełnej armii został pokonany a Wu mógł cieszyć się zwycięstwem uzyskanym za pomocą walecznych obrońców, a i trochę za pomocą osobistych wydzielin. Sun Tzu zaleca wiec umiar i spokój, a wyciąganie konfrontacji i bronie ostatecznej, rzeczywiście w momencie kiedy sytuacja jest już bez wyjścia ….

W październiku Polska staje w obliczu energetycznej konfrontacji z nowymi propozycjami rozszerzenia obecnego Pakietu Klimatycznego (obowiązującego do 2020) na nowe cele emisyjne o dekadę później (do 2030). Już słychać przygotowanie artyleryjskie ze wszystkich stron , ogłoszenie trzech podstawowych postulatów – celu redukcyjnego CO2 40% (ale w stosunku do 1990), 27 % udział energetyki odnawialnej (ale w całej Europie bez szczegółowych wytycznych dla poszczególnych krajów) i zmiany w systemie ECTS handlu emisjami polegające na stałym wprowadzaniu możliwości backloadingu (wycofania części pozwoleń) co należy czytać jako administracyjne regulowanie cen za emisję CO2. Było jasne ze sprowokowani i w ciężkiej sytuacji wewnętrznej (górnicy na torach, w kopalni i przez Sejmem) odpowiemy ostro, tak wiec zarówno w exposé Pani Premier jak i kolejnych wypowiedziach dla mediów pojawiła się groźba a nawet chęć zawetowania przez Polskę całości tych propozycji. W ten sposób będąc zakładnikiem problemów na własnym podwórku, rzucamy się do frontalnego ataku na dobrze umocnione pozycje większości państw Unii, wymachując jedynie tym co mamy – a więc bronią ostateczną. Być może nieopatrznie też użycie tego weta jako dodatku do dobrych informacji na użytek wewnętrzny i uspokojenia wewnętrznych nastrojów, niestety na pewno zostało już wysłuchane za granicą i włączone do strategii negocjacyjnych które coraz bardziej zapędzają Polskę do kąta z którego nie ma wyjścia.

Weto Polski jest bowiem opłacalne dla wielu krajów i grup interesów. Absurdalność techniczna i ekonomiczna europejskiej polityki klimatycznej jest dla wszystkich oczywista. Ale należy sobie zdać sprawę, że dyskusja na argumenty w parlamencie i komisjach europejskich jest całkowicie bezcelowa.
Większość europejskich polityków w ogóle nie jest w stanie merytorycznie pojąc złożoności samych procesów energetycznych, emisyjnych, środowiskowych i powiązania z cenami, sytuacją międzynarodową i konsekwencjami bezpieczeństwa energetycznego. Widać to dokładnie w stenogramach z posiedzeń (dostępne internetowo) i wypowiedziach, które już nie tylko uniemożliwiłyby przejście na kolejny semestr studentowi nawet słabej uczelni ale też prawdopodobnie dałyby 1 minu większości uczniów liceum i gimnazjum. Stek komunałów i przeinaczeń powtarzany jest w europejskiej nowomowie i nie ma żadnej szansy na przebicie się racjonalnych argumentów (tu akurat polscy politycy wyróżniają się znacznie na plus bo coraz lepiej pojmują złożoność problemów). Popularne i modne są słowa efektywność, redukcja, decarbonizacja, nowe technologie – oczywiście jedynie w wydaniu folderów firm lobbingowych. Ale jest tez i istotna mniejszość parlamentarzystów, która dokładnie wie o co chodzi ale z premedytacja realizuje własne krajowe interesy lub tez interesy odpowiednich koncernów z którymi jest związana. Akurat w obecnej sytuacji – polskie weto może być dla dużej liczby interesariuszy – bardzo mile widziane. W wielu krajach europejskich, przyda się chwilowy odpoczynek od kolejnego wpompowywania dotacji w rynki energii odnawialnej, warto zmniejszyć koszty energii dla większej konkurencyjności własnego przemysłu ale i jednocześnie głośno domagać się dalszych działań dla zielonej i ekologicznej Europy (interesy koalicyjne). Tu Polska jest doskonałym kozłem ofiarnym, od lat hamulcowym nowej, innowacyjnej europejskiej gospodarki, największym trucicielem środowiska i krajem który zabiera pokrywę lodowa polarnym misiom (choć patrząc na emisję CO2 per głowa lub per capita to już wcale nie jesteśmy niedobrzy). Im więcej powtarzamy że zawetujemy, tym też bardziej osamotnieni stajemy się na negocjacyjnym polu, nawet inne kraje borykające się z podobnymi problemami (Czechy, Rumunia) z przyjemnością staną z boku i nie dziwmy się, że przyłączą do nowych europejskich wytycznych, no ale które Polska uniemożliwi do realizacji. Na koniec warto popatrzeć też na mechanizmy wetowania w UE, wetować łatwo (skutki ciężkie) ale też i łatwo potem ominąć weto kierując regulację do poszczególnych komisji lub w inny tor legislacji (tak już się zdażyło poprzednio), wiec możemy dostać te wszystkie cele i procenty, właściwie bez dyskusji nawet jeśli przez chwile krzykniemy głośno „nie pozwalam”.

Tymczasem zawsze łatwiej ominąć niż czołowo się zderzyć. Prawda która znają wszyscy kierowcy widząc dużą przeszkodę na szosie, zawsze wybierając drobne uszkodzenia zderzaków i rysy po bokach niż ostateczny krach i eksplozję powietrznych poduszek. Istota europejskich negocjacji jest bowiem zawsze …. relatywność praw i wskaźników, zdania napisane małymi literami na tylnej stronie dokumentów lub załączniki zawierające okresy przejściowe, wyłączenia lub specjalne traktowania innych krajów. Może warto byłoby zamiast od razu weta to rzucić się entuzjastycznie w ramiona europejskiej polityki z hasłem …’szerokie poparcie Polski dla nowych celów klimatycznych, które budują innowacyjna europejską gospodarką ale z uwzględnieniem uwarunkowań poszczególnych krajów” co realistycznie znaczy że podpiszemy ale musimy mieć maksymalna ilość załączników i wykluczeń, które znoszą największe problemy. Pole negocjacyjne jest bowiem bardzo szerokie. Sam cel redukcyjny 40 % … ale w stosunku do roku 1990 (a nie jak poprzedni Pakiet do roku 2005). Można by go minimalnie zmodyfikować np. jako 35 % w stosunku do zobowiązań Polski z Protokołu z Kioto (Europa z ECTS poczuwa się jako do kontynuacji tego zobowiązania) co o tyle istotne ze mamy tam nasz rok bazowy odniesiony do 1988 i licząc obniżenie emisji CO2 związane z konwersja naszego przemysłu w samej energetyce jesteśmy już gdzieś w okolicach 30 % (obniżenie emisji w stosunku do 1990 wcale nie udało się dużej liczbie europejskich państw w tym ekologicznej Danii). Energia odnawialna 27 % w całej Unii na tak (i przytrzymanie naszego wysiłku na zaplanowanych na razie dla nas i zapisanych odpowiednim małym zdaniem 19 % w energii elektrycznej w 2020) ale tu już musimy wykazać maksymalna koncentrację w innych dodatkowych zdaniach. Może się bowiem pokazać za chwile, że produkcja będzie liczona w całej unii (bez poszczególnych krajów) ale już kupno energii w danym kraju będzie musiało kryterium odnawialności spełniać. Czyli nawet jak nie będziemy mieli dostatecznej ilości wiatraków lub paneli to będziemy musieli dokupywać taką energię z Niemiec lub innych krajów … po cenie jaką oni wyznaczą. To oczywisty faul i tu powinniśmy odserwować może jak w naszej ustawie OZE dla prosumentów (80 % średniej ceny energii) albo najlepiej czysto rynkowo – niech rzucają ta energię na wolny rynek i najwyżej kupimy jako najtańsza z ofert (w końcu ma być zaraz konkurencyjna niesłychanie). Krytyczny jest też trzeci proponowany filar i ten nieszczęsny backloading. Nie wiem jak sprawozdawcy europejscy są w stanie w ogóle proponować cos takiego co zaprzecza w jednym zdaniu całej idei ECTS (rynek emisji miał być konkurencyjny – swobodne handlowanie pozwoleniami i cena rynkowa, a backloading to ustawowe pozwolenie na zmniejszanie ilości pozwoleń na rynku po to żeby podbić cenę na ustalony, wysoki poziom a wiec klasyka ekonomii i rynku wręcz z czasów socjalizmu praktycznego). Chyba należy się maksymalnie uśmiechać i popierać, zapisując tysiące zdań małym drukiem wprowadzając kolejne derogacje (darmowe pozwolenia) dla krajów o niskim PKB lub wysokim udziale gospodarki węglowej. Backoloading jest tak naprawdę niczym innym a ręcznym sterowaniem energy-mix, możliwością łatwego mordowania węgla (tam gdzie potrzeba) a wspieraniem wiatraków (tam gdzie trzeba).

Obawiam się że jednak mamy problem. Wygląda ze stanowisko polskiego rządu jest zdeterminowane problemami wewnętrznymi (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1963 ) a każde ustępstwo w październikowych, europejskich rozmowach będzie uznawane przez niektóre krajowe sektory i opozycje za słabość, i będzie bezwzględnie wykorzystywane w kolejnych wyborczych kampaniach. O konieczności weta słychać więc coraz bardziej, przy czym zawężamy pole negocjacji i w ten sposób pchamy się w beznadziejna walkę jak zawsze na słowa i o honor a mniej o prawdziwe i realne cele ekonomiczne. W końcu chyba z doświadczenia wiemy, gdzie zawsze lądujemy w walce generałów Wu i Czu ….

Jeden komentarz do “Weto dla nowych europejskich celów redukcji emisji …. nie warto rzucać słów na wiatr”

  1. System Handlu Emisjami to bodajże ETS, ECTSy natomiast zbierają studenci 🙂

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *