Polacy uwielbiają dyskusje ….szczególnie jeśli są jałowe i do niczego nie prowadzą. Wystarczy rzucić jakieś chwytliwe hasło – czy na facebooku czy w 100-sekundowej zajawce telewizyjnej lub internetowym artykule, a pojawiają się sążniste komentarze, narasta dyskusja – zwyczajowo też z poniżaniem autorów i próbą obrzucenia błotem, podważania osiągnięć, tytułów i wykształcenia. Jesteśmy też dobrzy w wiedzy, doświadczeniu i radach w tematach, które zwykle są dość odległe od naszego doświadczenia zawodowego i wiedzy i nie mówię tylko o tym, że każdy zna się doskonale na piłce nożnej albo co złego robili nasi siatkarze. Typowe w Polsce jest to, że każdy z radością rzuci się pomagać, jeśli tylko coś NIE dotyczy jego profesji. I tak hydraulik pewnie z niechęcia i ze znudzeniem będzie walczył z zapchanym kranem, ale jeśli w międzyczasie podsuniemy mu do rozwikłania pytanie o zagadkowe wzory na glinianych wazach pierwszych Piastów – natychmiast z entuzjazmem rzuci się do budowy wielu teorii i hipotez. Wiele razy byłem świadkiem jak poważni naukowcy ze świata fizyki i techniki, zebrani w swoich pokojach, na co dzień wpatrzeni w ekrany komputerów i grube książki, nagle promienieli i rzucali się w wir dyskusji bo ktoś nagle przyniósł z domu problem dzieci w liceum dotyczący analizy porównawczej literatury współczesnej lub zagadnień mikrobiologii pajęczaków. Tak już jest – jesteśmy narodem wszechstronnym i utalentowanym. Widzę to też u siebie – jak każdy Polak znam się na medycynie (omijając tu fachowe wykształcenie na kilometr). W jakiś dziwny sposób czuje fascynację i wiem, że mam talent do prowadzenia poważnych operacji i nawet dwa razy próbowałem na mojej zonie – raz za pomocą kilkunastocentymetrowej profesjonalnej pincety do blachy wyciągnąłem jej z gardła kawałek ości z karpia w galarecie (wielki sukces bo była to Wigilia i alternatywa w postaci trzech godzin z innymi nieszczęśnikami na ostrym dyżurze na Hożej – kto tam był wie jaka rzeźnia). Zachęcony powodzeniem zrobiłem też kiedyś zastrzyk domięśniowy z Voltarenu, przeciwbólowy przy jakiś bólach – najpierw przeczytałem pół strony w poradniku „Choroby w domu” – potem profesjonalny lekarz stwierdził, że w życiu nie widział takiego wylewu na tylnej części ciała i zasugerował żebym jednak na przyszłość leczył się sam eksperymentalnie, zona nie siadała na krześle przez tydzień a ja dostałem zakaz domowej praktyki lekarskiej.

Ostatnio każde otwarcie serwisu branżowego (energetycznego) to kolejne odsłony dyskusji co jest tańsze – energetyka jądrowa czy morski wiatr – elektrownie wiatrowe na morzu. Pomijając same argumenty merytoryczne (nie chce już kolejny raz ich powtarzać) trzeba mieć świadomość, że globalna dyskusja jest zdominowana przez lobbystów różnej maści i główną ideą powstawania kolorowych opracowań jest uzyskanie takich, a nie innych przywilejów inwestycyjnych lub odpowiednich współczynników korekcyjnych w ustawach. Dawne czasy już nie wrócą (przedwojenny profesjonalizm techniczny) i niestety często padają propozycje (właściwie zawsze) dla naukowców (Polska i zagranica – tutaj to też standard, także Niemcy , Dania i inne kraje) że oprócz artykułu i komentarza należy wypełnić formularz umowy zlecenia i dzieło, i w zasadzie pracować dla którejś ze stron. Dyskusja i coraz bardziej zaciekłe kłótnie – atom czy wiatr – są według mnie bezprzedmiotowe i bezsensowne jak tytuł tego postu. Porównywane są  dwie różne technologie o (na co zwracają uwagę niektórzy specjaliści) kompletnie innych współczynnikach wykorzystania mocy, żywotności urządzeń, czasu trwania inwestycji, możliwości produkcji w czasie szczytu, wreszcie uwarunkowaniach prawnych – krajowych i europejskich. Mając analogie samochodową można by porównywać samochód ciężarowy z małą terenówką do jeżdżenia po wydmach – w zależności jakie parametry sobie wybierzemy, możemy całkowicie zdyskredytować przeciwnika. Problem, że dziennikarze i niektórzy nie-specjaliści oczekują jednej odpowiedzi – co jest tańsze, co trzeba kupić i zwykle będąc związani z którąś ze stron, wiedzą już dlaczego. Po drogach jeżdżą zarówno furgonetki i samochody osobowe, ciężarówki, ambulansy i sportowe bryki. Całość komponuje się w realizację zadań transportowych tak jak i dobra energetyka składałaby się z różnych klocków i technologii. Problemem w Polsce jest też fakt, że najgwałtowniej dyskutujemy nie o problemach za miesiąc czy rok (za banalne) ale o hipotetycznych rozwiązaniach , najlepiej dostępnych za dziesięciolecia. Do budowy polskiej elektrowni jądrowej potrzeba jeszcze ogromnej mrówczej pracy nad samym przygotowaniem inwestycji i odpowiedniego zabezpieczenia finansowego, a co do wiatraków morskich i to w dużym oddaleniu od morza, to jednak odsyłam (szczególnie autorów raportu) do bardziej krytycznej analizy, co istnieje na dziś , co jest planowane, kiedy coś takiego się zrealizuje, dlaczego dopiero po 2020 w większej skali i nie u nas i co trzeba zrobić w Polsce żeby w ogóle prąd z morza popłyną. Nie warto też kumulować dyskusji na forach internetowych bo w dwóch zdaniach, a nawet półstronicowym artykule problemu rozwiązać się nie da. Zapewniam, że dobry ekspert, a nawet i słabszy jest w stanie (za pieniądze) łatwo przygotować raport faworyzujący dowolny sposób wytwarzania energii ( z węgla, gazu, atomu, wody, wiatru czy  słońca) delikatnie wybierając odpowiednie dane, a zapominając o innych. Ale jak zawsze, kusi żeby oderwać się od codziennej, nudnej pracy i zabrać za rozwiązywanie problemów ludzkości. Czekam więc żeby ktoś przyniósł mi próbkę nieznanego pisma Majów … a może ktoś chciałby dostać zastrzyk ?

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *